Część 3:

Możesz mi zaufać

Boczne wejście dla pracowników banku otworzyło się ukazując szczupłą postać. Nie przypominała ona w żadnym stopniu pewnej siebie kobiety sukcesu. Zgarbiona sylwetka świadczyła o zrezygnowaniu, być może o rozczarowaniu samą sobą. Możliwe, że przemknęłaby ona niezauważona, gdyby nie dźwięk obcasów cicho uderzających o chodnik. Na pewno nie była to postać, którą można  uznać za wizytówkę instytucji z silną, międzynarodową pozycją. Całość nie tworzyła żadnego spójnego obrazu.

Anna wsiadła do auta i spędziła w nim dłuższą chwilę nie zważając na to, że dawno już przekroczyła czas wyznaczony przez wydruk z parkomatu. Miała mieszane uczucia. Spóźniła się na rozmowę wchodząc do umówionego pokoju z przemoczonymi ubraniami i drżącymi rękami. Sytuacja sprzed kilkudziesięciu minut całkowicie wyprowadziła ją z równowagi. Chciała jedynie przeprosić za zmarnowany czas. Nie przypuszczała, że dostanie od dyrektora kolejną szansę. Szansę, której nie wykorzystała, bo przecież nie wypadła na rozmowie dobrze. Była bardziej niż pewna, że na stanowisko o które się starała zostanie wybrany ktoś inny. W dalszym ciągu nie mogła jednak przestać myśleć o czarnym samochodzie, który od kilku tygodni jak cień podążał jej śladem. Wyjęła z torebki telefon. Kilkanaście minut później wchodziła już na drugie piętro eleganckiej kamienicy licząc na pomoc, której tak bardzo pragnęła.

Wciąż drżącą ręką nacisnęła dzwonek do mieszkania. Drzwi otworzył niepozorny mężczyzna, może po czterdziestce, może przed pięćdziesiątką. Gestem dłoni zaprosił kobietę do środka i pomógł jej zdjąć płaszcz.

– Pani Anna Tkacz, mam rację?

– Tak… – odpowiedziała cicho kobieta chowając twarz w dłoniach. Dwoje obcych sobie ludzi weszło do gabinetu. On – zaciekawiony, ona – wręcz błagająca wzrokiem o pomoc. Zachęcona łagodnością mężczyzny rozpoczęła swoją historię.

– Panie Marku, mam bardzo złe przeczucia. Od kilku tygodni regularnie widuję samochód. Kiedy jednak próbuję przyjrzeć się kierowcy, ten odjeżdża w pośpiechu. Czuję, że to ostrzeżenie. Czuję, że to znak, że mam milczeć i nie mówić nikomu o faktach, które poznałam…

– Co takiego odkryłaś Anno? – mężczyzna zwrócił się do niej po imieniu. Kobieta podniosła wzrok.

– Odkryłam… Odkryłam oszustwo… kradzież… przekręt…

– Nie do końca rozumiem?

– Odkryłam, że mój szef dopuścił się przekrętów finansowych. Pracowałam w dziale księgowym młodej spółki, która wydawała się szybko rozwijać i mieć przed sobą obiecującą przyszłość. Po kilku miesiącach zauważyłam jednak transakcje, których nie potrafiłam wyjaśnić. Poinformowałam o nich szefa, ale ten zbył mnie mówiąc, że to na pewno pomyłka… – kobieta nerwowo spojrzała na swoje drżące ręce – powiedziałam mu, że nie ma mowy o pomyłce i że to nie pierwsza taka sytuacja. Wtedy on przeszedł się po swoim biurze w wymownym milczeniu, a następnie stanął za mną i wyszeptał mi do ucha: tym się nie zajmujesz. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno. Wtedy zrozumiałam, co tak naprawdę działo się w firmie i następnego dnia złożyłam wypowiedzenie, aby nie być częścią tej sytuacji. Od tamtego momentu jeździ za mną czarne Audi… Czuję, że to znak… ostrzeżenie… może forma groźby… Boję się. O siebie i o męża…

– A więc jesteś zamężna? – spytał Marek.

– Owszem – ożywiła się Anna – z Piotrem poznaliśmy się jeszcze na studiach. Zaraz potem wzięliśmy ślub. To było siedem lat temu. Teraz mieszkamy na przedmieściach. Rozumie pan? Tam nie ma świadków, tam może zdarzyć się wszystko!

– Spokojnie, spokojnie…- odpowiedział mężczyzna – obiecuję, że zrobię wszystko, aby ci pomóc. Możesz mi zaufać.

Anna przytaknęła.

-Dziękuję – odpowiedziała cicho i pospiesznie opuściła lokal. Mężczyzna zatrzasnął za nią drzwi. Kobieta odwróciła się i jeszcze raz spojrzała w stronę miejsca, które właśnie opuściła. Na drzwiach błyszczała wypolerowana, choć nieco już podniszczona tabliczka: ,,Marek R. Lemierski. Prywatny detektyw”.