Żeby odpowiedzieć na to pytanie, warto ustalić, dlaczego łączymy się w pary, zagadujemy kogoś na ulicy, zaczynamy randkować i mieszkać razem. Oprócz tego ważne jest, jaki wysiłek w to wszystko wkładamy oraz jakie myśli i emocje nam towarzyszą.

W tym, dlaczego łączymy się w pary, nie ma nic odkrywczego. Możemy o tym przeczytać w książkach, Internecie, usłyszeć od znajomych, w programach telewizyjnych, szkołach i na studiach. Wszędzie będzie bardzo podobne tłumaczenie. Po pierwsze, człowiek jest istotą społeczną i dlatego nie może żyć w odosobnieniu. Po drugie, swój mocny wpływ mają procesy ewolucyjne, które każą mężczyznom szukać sposobów na przedłużenie własnego rodu, a kobietom wybierać partnera z silnymi genami, żeby potomstwo również było zdrowe i silne. W zasadzie wszystko sprowadza się do tego, że człowiek to tak naprawdę zwierzę z dużym mózgiem i to usprawiedliwia niektóre zachowania, na przykład „poligamię mężczyzn” czy zdradę kobiet, które ciągle szukają tego najsilniejszego „samca alfę”.

Ale czy na pewno wszystko jest tak proste, że sprowadza się do jednej wymówki? Ewolucja jest procesem zmian, które rozwijają i adaptują organizm pod pewne warunki, a nie utrwalają określone schematy postępowania w nieskończoność. I w związku z tym wszystkie tak zwane „zwierzęce instynkty” człowiek ewolucyjnie nauczył się kontrolować, odpowiednio je „wyłączając” lub „włączając”.

Z drugiej strony pojawia się kwestia wysiłku podczas dobierania się w pary. Aby „dostać” najlepszego partnera, musimy odpowiadać wszystkim obecnym kryteriom piękności, szlachetności i sukcesu. A więc, wybierając kogoś, kto, jak myślimy, jest najlepszy pod względem tych wszystkich cech, często stwarzamy sztuczny obraz najlepszej wersji samego siebie. Po takim doborze związek może przerodzić się z burzy miłosnych uczuć w dodatkowe obciążenie w naszym życiu. Dzieje się tak, ponieważ podczas dopasowywania się byliśmy tym, kim tak naprawdę nie jesteśmy (wkładając w to ogromną ilość sił), tylko po to, żeby związać się z kimś, kto jest zgodny ze współczesnymi standardami, ale niekoniecznie odpowiada właśnie nam.

W takich związkach pojawia się określona lista typowych problemów. Przede wszystkim od samego początku opierają się one na emocjach i prymarnym pojęciu miłości. Ile jest ludzi, tyle jest interpretacji tego słowa, dlatego jest ono tak niezrozumiałe i dlatego rodzą się wątpliwości, czy w konkretnym przypadku to na pewno jest ta prawdziwa miłość. Jeśli jednak zamienimy go na inne słowo – szacunek, wówczas będzie nam prościej zrozumieć, czy przed nami stoi ta jedyna osoba na całe życie: dopiero, gdy czujemy, że nawet po, załóżmy, 40 latach wspólnego życia nadal będziemy cenić i szanować naszego partnera, można mówić o prawdziwej miłości.

Z drugiej strony takie związki rujnuje nie tylko ślepe podążanie za emocjami i brak prawdziwej miłości w takim układzie, jaki opisaliśmy wyżej, ale również brak szacunku do siebie. Często ludzie zaczynają chodzić na siłownie, inwestują w drogie kosmetyki, jeszcze droższy samochód, romantyczne kolacje i wyszukane prezenty dla drugiej połówki tylko po to, żeby było łatwiej znaleźć i związać się z konkretnym partnerem. W większości przypadków ten ogromny wysiłek nic nie jest warty, bo robiony jest jedynie dla zatrzymania obok siebie pewnej osoby.

Z czasem więc, kiedy czujemy, że partner już nigdy od nas nie odejdzie, przestajemy o siebie dbać. Nie mając odpowiedniego szacunku do swojej drugiej połówki oraz samego siebie, nie chce nam się dalej inwestować swoje siły, czas i, nie daj Boże, coś jeszcze w podtrzymywanie tych standardów, które narzuciliśmy od samego początku. Ten dysonans osobowościowy bardzo skutecznie zabija niemal każdy związek, ponieważ partnerzy po jakimś czasie przestają siebie poznawać i czują się nieswojo, będąc razem.

Wtedy to już historia toczy się kołem. Ponieważ czujemy się bezpiecznie, mając, jak myślimy, partnera, który już nigdy od nas nie ucieknie, zaczynamy myśleć o nowych podbojach, żeby „nie umrzeć z nudy”. Z drugiej strony nasz partner, widząc brak zainteresowania i jeszcze większe braki w rozwoju i „inwestowaniu” w związek, również szuka ucieczki i szacunku ze strony drugiej osoby na boku, a wszystko to całkowicie niszczy obecny związek.

Jak widzimy, droga do zdrady w takim przypadku jest bardzo krótka. Rozwiązanie? Również bardzo proste. Zaczynając od pierwszego spotkania z naszym partnerem, musimy się upewnić, że nie wykreowaliśmy sztucznego obrazu lepszej wersji siebie. Dalej następuje etap zaufania. Jest to bardzo ważny proces we wszystkich relacjach. Jeśli po kilku miesiącach chodzenia ze sobą nasz partner nie skusił się na skok w bok, a u nas nie pojawiły się myśli o odejściu czy zdradzie, wówczas można rozmawiać o potencjalnej wspólnej przyszłości. I oczywiście ostatni konieczny warunek, to ciągłe dbanie o relacje, drugą połówkę i samego siebie tak, aby związek nie przerodził się w „wegetowanie dwóch kanapowych roślinek”. Owszem, nikt nie zmusza do cotygodniowego randkowania, prezentów i ubierania tylko idealnie dopasowanych kompletów bielizny, ale myślenie, że partner, z którym jesteśmy już jakiś czas, pozostanie z nami na zawsze – a więc można wyluzować i przestać się troszczyć o związek – jest kompletnie niepoprawne.